piątek, 20 grudnia 2013

Trzy problemy arminianizmu

Ten tekst to początek krótkiej serii na temat debaty o soteriologii - gałęzi teologii zajmującej się kwestią zbawienia. Konkretnie, chodzi o spór arminian z kalwinistami. Ci pierwsi oderwali się od tych drugich w sporze między innymi na temat predestynacji - tematu, który będę jeszcze szerzej poruszał. Sformułowali oni tak zwane "Pięć Artykułów Remonstracji", na które kalwiniści odpowiedzieli "pięcioma punktami kalwinizmu". Wygodnie będzie szybko porównać wierzenia obu ruchów właśnie w formie takich punktów:

Arminianizm:
1. Człowiek jest zdeprawowany przez grzech i rodzi się z grzeszną naturą, ale jego wolna wola nie jest na tyle ograniczona, by człowiek nie mógł zdecydował się nawrócić;
2. Zbawienie jest zależne od decyzji człowieka;
3. Odkupienie dokonane na krzyżu przez Jezusa jest dla wszystkich (i Bóg chce, aby wszyscy w swej wolnej woli skorzystali z Jego ofiary);
4. Łaskę zbawienia można odrzucić - jeśli Duch Święty porusza człowieka ku nawróceniu, to ten może przeciwstawić się jego działaniu w swoim zatwardzeniu serca;
5. Przyjęte już zbawienie można utracić, ale zawsze też ponownie się nawrócić.

Kalwinizm:
1. Człowiek jest całkowicie zdeprawowany przez grzech i w swej grzesznej od urodzenia naturze nie chce Boga i Jego zbawienia;
2. Zbawienie nie jest zależne od niczego w człowieku ani jego woli, ale od Boga jedynie (Bóg wybiera grupę ludzi do zbawienia - to właśnie predestynacja);
3. Odkupienie dokonane na krzyżu przez Jezusa jest jedynie dla wybranych do zbawienia;
4. Łaski zbawienia nie można odrzucić - jeśli Duch Święty porusza człowieka ku nawróceniu, to porusza efektywnie;
5. Wybrani do zbawienia wytrwają w wierze do końca życia i nigdy nie utracą tej łaski (once saved, always saved), a jeśli ktoś odrzuca wiarę, to albo tylko w ramach tymczasowego kryzysu, albo tak naprawdę nigdy nie był zbawiony.

Ja sam nie identyfikuję się w całości z żadnym z powyższych ruchów doktrynalnych. Wychowałem się w rodzinie arminiańskiej*, ale ponad rok temu przyjrzałem się teologii reformowanej (czyli, w dużej mierze, kalwinistycznej) i ta bardzo na mnie wpłynęła. Na tyle, że dziś bardziej utożsamiam się z kalwinistami właśnie, choć w obu systemach teologicznych odnajduję błędy lub niesatysfakcjonujący brak odpowiedzi. Krótka seria, o której pisałem, dotyczy moich przemyśleń na ten temat i składa się z krytyki obu systemów, problemu nieskończonego ciągu myślowego na temat najlepszego możliwego świata i, przynajmniej na razie, kończy się na próbie syntezy tych doktryn w sposób... bliski fizyce... :).

Zacznijmy zatem od tytułowych "trzech problemów arminianizmu". Oczywiście prościej i bardziej tradycyjnie byłoby po prostu skonfrontować punkty arminianizmu z Biblią, ale ja pozwolę sobie na bardziej... hm... filozoficzne podejście, co może niektórym wydawać się błędne. Jednak opracowań na temat owej protestanckiej debaty soteriologicznej jest mnóstwo, toteż dla mnie wystarczającym będzie podzielić się własnymi myślami**. Poza tym i tak dodam co nieco wersetów biblijnych dla usprawiedliwienia swoich zarzutów :). Wszędzie poniżej zakładam prawdziwość arminianizmu i odnajduję w związku z tym założeniem następujące sprzeczności:

(1) Problem czynnika ludzkiego
Możemy zadać pytanie, co w człowieku - jaka jego część - jest odpowiedzialna za podjęcie decyzji o wybraniu Jezusa i ostatecznie zbawieniu. Jeśli to od nas zależy, czy odpowiemy na wołanie Ducha Świętego, czy otworzymy drzwi serca, do których puka Jezus***, to konkretnie: od jakiej części nas? Innymi słowy, co odróżnia (przyszłych) wierzących od (zawsze) niewierzących, że ci pierwsi decydują się nawrócić, a drudzy mają całą sprawę gdzieś? Co takiego mają w sobie niektórzy ludzie, że decydują się nawrócić do Boga? Czym się wyróżniają?

Owy tajemniczy czynnik ludzki - nazwijmy go dla wygody X (bardzo dumna nazwa) - może być jedną rzeczą, ale może być też złożeniem wielu innych pomniejszych czynników. Może być to kwestią, na przykład, mądrości - tylko mądrzy ludzie nie są na tyle ślepi, że zauważają, że ich grzeszne życie prowadzi ich na zatracenie i dlatego decydują się zawierzyć Bogu. Może być to kwestia pokornego życia (wszak przecież Bóg się pysznym przeciwstawia, a pokornym łaskę daje (Jak 4:6)), co sprawia, że niepokorni ludzie nie dostępują zbawienia (tylko jak to się ma do bardzo niepokornego faryzeusza Saula / Szawła, którego jednak sam Jezus nawrócił w wizji i dziś znamy go jako apostoła Pawła...?). A może X jest kwestią serii zbiegów okoliczności w naszym życiu i ktoś urodzony już w rodzinie chrześcijańskiej ma w pewnym sensie "przewagę" i większe prawdopodobieństwo uwierzenia, a osoba, której życie dokopało (lub raczej przeciwnie: bardzo szczodrze uhonorowało złotem i przepychem) raczej nie będzie zainteresowana osobą Boga.

X może być czymkolwiek z powyższych, czymś zupełnie innym, lub mieszanką części lub wszystkich tych kwestii. Pozostaje jednak pytanie, skąd człowiek ma X? Skąd człowiek ma mądrość? Skąd ma pokorę? Kto ustala, co dzieje się na naszej planecie, kto ustala, w jakiej rodzinie kto się urodzi? Skąd mamy cokolwiek w nas, co mamy? Skąd mamy wątrobę, mózg, serce i nerki?

Odpowiedź staje się nagle jednoznaczna: od Boga. Nie mogliśmy sami z siebie wyhodować żadnej z powyższej rzeczy ani spowodować takiego-a-takiego przebiegu wypadków. Jeśli do X zalicza się mądrość, to mądrość mamy od Boga, a więc od Niego zależy część zbawienia. Jeśli do X zalicza się pokora, to pokorę mamy od Boga (tak nas stworzył lub tak pokierował wydarzeniami, że staliśmy się pokorni), a więc znów od Niego zależy kolejna część zbawienia. Jeśli do X zalicza się nasze życiowe doświadczenie i nasze otoczenie czy zbieg różnorakich wypadków, to to wszystko dzieje się tylko dlatego, że taki obrót wypadków zadekretował Bóg. I oto okazuje się, że autorem całego zbawienia jest Bóg. Jakże zatem można twierdzić, że zbawienie człowieka zależy od wyboru człowieka? Podobnie stwierdza Pismo:
Rz 9: (15) Mówi bowiem do Mojżesza: Zmiłuję się, nad kim się zmiłuję, a zlituję się, nad kim się zlituję. (16) A zatem nie zależy to od woli człowieka, ani od jego zabiegów, lecz od zmiłowania Bożego.

Istnieje linia obrony tego poglądu, która, według mnie, warta jest zapisania. Można przyjąć, że nie mamy pojęcia, czym dokładnie jest X, ale nie jest żadną z wymienionych powyżej rzeczy ani żadną podobną. Jest raczej abstrakcyjnym ośrodkiem zwanym wolną wolą, w której taka decyzja zapada niezależnie od Boga. A ponieważ Bóg jest wszechmogący, to może uczynić taki ośrodek w człowieku, który byłby niezależny od Jego woli. Jednak poza zaprzeczeniem powyżej cytowanego wersetu z Rzymian, rodzi to jeszcze inne komplikacje:
- Nigdzie Biblia nie stwierdza, że mamy "wolną wolę", wręcz przeciwnie, stwierdza, że nasza wola jest w szatańskiej niewoli, dopóki sam Bóg jej nie uwolni:
J 8: (31) Mówił więc Jezus do Żydów, którzy uwierzyli w Niego: Jeżeli wytrwacie w słowie moim, prawdziwie uczniami moimi będziecie (32) i poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi. (33) Odpowiedzieli mu: Jesteśmy potomstwem Abrahama i nigdy nie byliśmy u nikogo w niewoli. Jakże możesz mówić: Wyswobodzeni będziecie? (34) Jezus im odpowiedział: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, każdy, kto grzeszy, jest niewolnikiem grzechu;
- Bóg tworzy świat, którego sam nie zna, jeśli pewnym osobom daje zdolność nawrócenia w pewnym sensie w sposób... losowy. Nie jest to głębokie poznanie, o którym czytamy w Ps 139 czy Rz 8, ale rodzaj... gry na kosmiczną skalę;
- Nadal można by pytać o charakter działania takiego abstrakcyjnego ośrodka wolnej woli - jeśli jest to coś ponad człowiekiem i nie pochodzi (celowo) od Boga, to nadal sprawia, że człowiek jest predestynowany do zbawienia lub na potępienie właśnie na podstawie tego ośrodka, który działa niezależnie od samego człowieka.

(2) Problem przedwiedzy Boga
Do prostej sprzeczności można dojść, stosując taki prosty (żeby nie napisać: prostacki!) obraz:
Bóg właśnie tworzy Jana Kowalskiego. O tym, że tworzy ludzi w sposób bardzo... intymny... świadczy choćby wspominany już psalm:
Ps 139: (13) Bo Ty stworzyłeś nerki moje, Ukształtowałeś mnie w łonie matki mojej. (14) Wysławiam cię za to, że cudownie mnie stworzyłeś. Cudowne są dzieła twoje I duszę moją znasz dokładnie. (15) Żadna kość moja nie była ukryta przed tobą, Choć powstawałem w ukryciu, Utkany w głębiach ziemi. (16) Oczy twoje widziały czyny moje, W księdze twej zapisane były wszystkie dni przyszłe, Gdy jeszcze żadnego z nich nie było.
tutaj aplikowany do każdego człowieka, gdyż arminianie zawsze wychodzą z założenia, że Bóg kocha każdego człowieka (co nie znaczy, że ja to podważam).

Tworząc go, spogląda w przyszłość (lub nawet nie musi spoglądać, jeśli jest pozaczasowy, o czym również chciałbym kiedyś napisać) lub zagląda do "księgi swej" i widzi, że np. owy Jan Kowalski nigdy nie przyjmie Jezusa do swojego serca, zatwardzi swoje serce i będzie głuchy na Ewangelię, którą nie raz zwiastować mu będą wierzący znajomi. I widzi, że Jan umrze w grzesznym stanie potępienia i faktycznie zostanie skazany i wrzucony do (szeroko rozumianego) piekła. I oto okazuje się, że Bóg mimo tej przedwiedzy, jaką posiada o Janie Kowalskim... stwarza go - pozwala mu się urodzić, żyć dokładnie tak jak przewidział i umrzeć w stanie potępiającym. Cóż, czyż Bóg właśnie nie stworzył człowieka tylko po to, żeby go potępić? A więc zrobił coś, z czym arminianie absolutnie się nie zgadzają i nie chcą wierzyć w Boga, który mógłby zrobić coś takiego. A tymczasem ten prosty obraz ukazuje, że... tak właśnie to wygląda w związku z Bożą przedwiedzą. Owszem, Jan Kowalski, zgodnie z twierdzeniami arminianizmu, sam jest sobie winien, ale jeśli Bóg nie chce potępienia żadnego człowieka, to po co tworzy człowieka jak przykładowy Jan?

W Biblii odpowiedź wydaje się jasna:
Prz 16: (4) Pan wszystko uczynił dla swoich celów, nawet bezbożnego na dzień sądu.
A więc Bóg ma pewne "swoje" cele, żeby tak czynić. Sprzeczne jest to jednak z twierdzeniami arminianizmu, mówiącymi, że jedynie ludzka wolna wola stoi na przeszkodzie w zbawieniu człowieka i tak naprawdę Bóg jedynie czeka, aż raczymy zaprosić Jezusa do swojego serca (znów: ***). Gdyby naprawdę nie chciał, aby ktokolwiek był potępiony (jak sugerują arminianie zasłaniając się 1Tym 2:3-4), to przecież nie tworzyłby takiego Jana Kowalskiego, prawda? Musi istnieć zatem ważniejszy cel niż zbawienie wszystkich ludzi z perspektywy Boga. I nie jest to nawet ludzka "wolna wola", ale pewne "cele" Pana, o których nawet nie wiemy.

Prób obrony tego poglądu znam dwie, z czego jedna jest niewarta uwagi, gdyż zakłada niepełną wiedzę Boga. Druga zaś skupia się na tym, że dzieło stworzenia jest już zakończone i Bóg nikogo nie stwarza, ale to ludzie sami się rozmnażają. Nie jest to jednak obroną, gdyż nadal przeczy to Ps 139, ale także odwraca uwagę od głównego problemu: tego, że Bóg wszystko to wiedział o swoim stworzeniu i nadal pozwolił na pojawienie się jakiegokolwiek grzesznika na Ziemi.

(3) Problem miłości i wolności
Ten problem jest mocno skorelowany z problemem najlepszego możliwego świata, jaki Bóg mógł stworzyć. Będę jeszcze o tej idei pisał, zatem tutaj jedynie napomknę, czego ten problem dotyczy.

Mianowicie, arminianizm twierdzi, że ośrodek wolnej woli jest ludzkości i Bogu wręcz niemal potrzebny, gdyż bez wolnej woli człowiek nie może szczerze chwalić Boga ani, przede wszystkim, Go kochać. Argumentują, że miłość bez wolnej woli nie jest miłością. I tu już pojawia się pierwszy problem, gdyż miłość staje się siłą, która jest ponad Bogiem i to na tyle silną i od Boga niezależną, że sam Stwórca jej potrzebuje i właśnie dla takiej miłości stworzył nas - ludzi. Jest to oczywiście nieprawdą, gdyż to sam Bóg jest miłością (1J 4:8, 16) i nie jest jej podległy, gdyż to On ją tworzy i nią emanuje. Nią obdarza człowieka i nastawia jego serce ku sobie - tak, jak przemienia się serce kamienne w mięsiste:
Ez 36: (26) I dam wam serce nowe, i ducha nowego dam do waszego wnętrza, i usunę z waszego ciała serce kamienne, a dam wam serce mięsiste.

Zatem nie można powiedzieć, że brak absolutnie wolnej woli przeczy miłości, gdyż miłość i tak jest zależna od Boga i fakt, że możemy kochać Go lub kogokolwiek z ludzi wynika tylko z tego, że Stwórca nam tej miłości - siebie - udzielił. Są to zatem rzeczy niewykluczające się wzajemnie, wbrew temu, co twierdzą arminianie.

Drugim przykładem takiego działania Boga jest Niebo - Nowa Ziemia, czy jakąkolwiek eschatologię się wyznaje - miejsce, w którym zbawieni ludzie będą wiecznie przebywać ze swoim Twórcą. Będzie to miejsce, w którym jednocześnie:
- będziemy mieli przemienione serca i umysły
oraz
- będziemy całkowicie kochać Boga i wychwalać wspaniałe Jego dzieła.
Zatem możliwe jest być w stanie jednoczesnej miłości doskonałej oraz być gruntownie przemienionym przez Boga. Przecież nikt nie będzie w Niebie skarżył się Bogu na fakt, że Ten bez niczyjej zgody zaingeruje w naszą budowę i odmieni naszą grzeszną naturę raz na zawsze. Dlaczego zatem arminianie twierdzą, że prawdziwie kochający Bóg nie może ingerować w nasze doczesne życia?

Według arminian: wolna wola jest potrzebna do prawdziwej miłości - co okazuje się nieprawdą wobec faktu, że Bóg jest miłością; i Stwórca nie może zmieniać naszych umysłów bez naszej zgody, a jednak dokładnie to będzie się dziać w Niebie i - chyba każdy się zgodzi - dzieje się już teraz. Przecież wspominana już historia nawrócenia Pawła pokazuje nieproszoną ingerencję Boga w życie człowieka, który daleki był od bycia pokornym sługą Boga (ale był raczej gorliwym faryzeuszem - jednym z tych, których Jezus wcześniej potępiał). I to właśnie dlatego tak dużo "wątków kalwinistycznych" w listach Pawła, choć oczywiście nie tylko tam znajdziemy fragmenty tej doktryny (Ewangelia wg Jana również jest bardziej "kalwinistyczna").


To tyle, jeśli chodzi o moją krytykę arminianizmu. Nie są to jedyne problemy, które znajduję w tym systemie teologicznym, ale te właśnie chyba najbardziej mnie bolą, gdyż... sam się na nie nadziałem w swoim życiu.
Ciąg dalszy (o teologii reformowanej) nastąpi!
UPDATE: ciąg dalszy nastąpił!



* Nie mam nawet pojęcia, czy dobrze odmieniam ten wyraz w języku polskim... Jest on AŻ TAK rzadko używany...

** Oczywiście "własnymi" nie oznacza, że nikt inny też na to nie wpadł i nie opisał - wręcz przeciwnie, widziałem opracowania stawiające takie same problemy filozoficzne / logiczne / gdybologiczne (a nawet dużo większą ich ilość). Te przedstawione tutaj są jednak moim własnym wytworem, a nie streszczeniem czegoś, co gdzieś wcześniej przeczytałem, toteż znajduję właściwym umieścić takie myśli na blogu :).

*** Obraz, owszem, biblijny, ale jakże często spłaszczający Chrystusa - Mesjasza podtrzymującego każdy atom jakiegokolwiek istnienia przy życiu za pomocą swojego oddechu - do Jezuska - miłego hippisa, dla którego w życiu liczą się tylko emocje i abyśmy czuli się "dobrze"...