piątek, 27 września 2013

Kościół pełen grzeszników

Kościół ma bardzo wiele funkcji w Nowym Testamencie - a więc i w naszym tzw. "życiu codziennym". Jest, na przykład, mistycznym ciałem Chrystusa, Jego Oblubienicą, ludem Bożym czy nowym Izraelem. Ja osobiście bardzo lubię "medyczny" charakter Kościoła, to jest Kościół jako szpital dla grzeszników.

Nie jest to obraz wzięty z powietrza - wymyślił go sam Jezus:
Mt 9: (10) A gdy Jezus siedział w domu za stołem, wielu celników i grzeszników przyszło, i przysiedli się do Jezusa i uczniów jego. (11) Co widząc faryzeusze, mówili do uczniów jego: Dlaczego Nauczyciel wasz jada z celnikami i grzesznikami? (12) A gdy [Jezus] to usłyszał, rzekł: Nie potrzebują zdrowi lekarza, lecz ci, co się źle mają. (13) Idźcie i nauczcie się, co to znaczy: Miłosierdzia chcę, a nie ofiary. Nie przyszedłem bowiem wzywać sprawiedliwych, lecz grzeszników.

Okazuje się bowiem, że sam Jezus sprzeciwia się fałszywej religijności i pseudo-pobożności pewnych ludzi. Nagle sensem istnienia nie okazuje się bycie doskonałym przed bardzo wymagającym Stwórcą - który przecież w Starym Testamencie żądał od ludzi rzeczy niemożliwych (i to bardzo dosłownie!) - czy też oddzielanie siebie samego od tego złego, zepsutego świata. Oto teraz sam Bóg osobiście zasiada do stołu z jednymi z najbardziej pogardzanych ludzi w ówczesnym bliskowschodnim półświatku. Trudno sobie dziś wyobrazić Boga - wielkiego Stwórcę wszechrzeczy - siedzącego w osobie Jezusa przy stole w McDonaldzie z gwałcicielami, seryjnymi mordercami, oszustami podatkowymi i politykami, prawda?

Tak jak Bóg kiedyś wymagał od Izraela nienagannych zachowań, tak teraz woła tych najgorszych*, aby... po prostu przyszli, a On... ich uzdrowi. Niech grzesznicy przyjdą, zadomowią się w Jego ośrodku (później znanym jako "Kościół"), a On - lekarz doskonały przyjdzie i... ich uzdrowi. Nie woła tych, którzy Go nie potrzebują (a przynajmniej tak im się wydaje) - pobożnych faryzeuszy, którzy są dalece ponad tymi strasznymi i brudnymi grzesznikami i najchętniej sami by się zbawili - takie zbawienie bez Boga jest modne i dziś.

Prawdopodobnie napisałem rzeczy oczywiste - i bardzo chciałbym, żeby tak właśnie było - ale wśród swoich znajomych w Kościele (jak i w kościele) spotykam się czasem z pogardą względem grzeszników. Promuje się życie doskonałe, ukazuje wzory do naśladowania w osobach tzw. bohaterów biblijnych jak Dawida, Salomona, Piotra czy Pawła. Skrzętnie zamiata się pod dywan wstydu własne występki, ale chętnie okazuje cudze grzechy jako cudowny anty-przykład dla dzieci na szkółce.

"Dawno nie widziałem Jana Kowalskiego, wiesz, co się z nim dzieje?"
"A, on... nie chodzi do kościoła. Widziałem go raz na mieście z papierosem i jak się obściskiwał z jakąś półgołą babeczką."
"Ojej, a więc i go świat pochłonął."
"Tak jest, poddał się panu tego świata i teraz tarza się w błocie grzechu..."
"Cytując Pismo: i powrócił pies do wymiocin swych."
"Amen, bracie!"

To chyba typowy przykładowy dialog, jaki słyszę w tej kwestii. I skłamałbym, gdybym powiedział, że sam nie uczestniczyłem w podobnej rozmowie. Rozmowie, która de facto mówi: "patrz, jaki on jest zły, sprzedał się i zatracił, nie to co my - święci i nienaganni!". A tymczasem jest zwyczajna nieprawda - w tym sensie, że żaden człowiek z siebie nie jest święty i nienaganny. Wszystko to tylko dzięki Bogu, który sprawia w nas chcenie i wykonanie - a to po to, byśmy sobą się nie chlubili, ale raczej wielbili Boga:

Flp 2: (12) Przeto, umiłowani moi, jak zawsze, nie tylko w mojej obecności, ale jeszcze bardziej teraz pod moją nieobecność byliście posłuszni; z bojaźnią i ze drżeniem zbawienie swoje sprawujcie. (13) Albowiem Bóg to według upodobania sprawia w was i chcenie i wykonanie.

Ef 2: (3) Wśród nich i my wszyscy żyliśmy niegdyś w pożądliwościach ciała naszego, ulegając woli ciała i zmysłów, i byliśmy z natury dziećmi gniewu, jak i inni; (4) ale Bóg, który jest bogaty w miłosierdzie, dla wielkiej miłości swojej, którą nas umiłował, (5) i nas, którzy umarliśmy przez upadki, ożywił wraz z Chrystusem - łaską zbawieni jesteście - (6) i wraz z nim wzbudził, i wraz z nim posadził w okręgach niebieskich w Chrystusie Jezusie, (7) aby okazać w przyszłych wiekach nadzwyczajne bogactwo łaski swojej w dobroci wobec nas w Chrystusie Jezusie. (8) Albowiem łaską zbawieni jesteście przez wiarę, i to nie z was: Boży to dar; (9) nie z uczynków, aby się kto nie chlubił. (10) Jego bowiem dziełem jesteśmy, stworzeni w Chrystusie Jezusie do dobrych uczynków, do których przeznaczył nas Bóg, abyśmy w nich chodzili.

Wcześniej wspomniani "bohaterowie biblijni" też sami z siebie tacy "święci" nie byli - Dawid miał romans z Batszebą i popełnił morderstwo z premedytacją; Salomon poddał się swoim pożądliwościom względem pięknych kobiet spoza Izraela; Piotr zapierał się swojego Mistrza jak najgorszy tchórz, a Pawła jego świętoszkowatość zaprowadziła do mordowania pierwszych chrześcijan. Można mówić dalej: o upartym Jonaszu czy niecierpliwym Abrahamie.

Marzy mi się Kościół, w którym mogę śmiało wyznawać braciom i siostrom swoje grzechy:
Jak 5: (16) Wyznawajcie tedy grzechy jedni drugim i módlcie się jedni za drugich, abyście byli uzdrowieni. Wiele może usilna modlitwa sprawiedliwego.  

Marzy mi się, aby grzech nie był tematem tabu, albo, co gorsza, dowodem mojej rzekomej niewiary. Marzy mi się, aby grzech nie był środkiem osądzania, ale chorobą, z której sam Jezus - lekarz doskonały - mnie leczy i prowadzi w swej terapii ku świętości. Nie zapraszajmy do zborów ludzi, których się nie wstydzimy, bo są dobrzy - zaprośmy tych, którym faktycznie przydałoby się leczenie. I nie czujmy się tym zgorszeni (ja wiem - łatwo mówić; ja sam pewnie okazałbym się pierwszym do osądzania). Niech Kościół będzie pełen grzeszników - ludzi chorych na grzech (również pospolity...), chorych dla ukazania chwały Boga, a nie... faryzeuszy.

Po co mamy udawać kogoś, kim nie jesteśmy przed Bogiem?
Naprawdę mam nadzieję, że wszystko, co napisałem, jest oczywistością. Możliwe, że powyższy tekst jest skierowany tylko do mnie :).

Żeby była jasność: nie, nie proponuję grzeszyć ze szczęścia, że dzięki temu uwypuklamy chwałę Boga i Jego miłosierdzie. Takie zrozumienie przewidział i Paweł:
Rz 6: (1) Cóż więc powiemy? Czy mamy pozostać w grzechu, aby łaska obfitsza była? (2) Przenigdy! Jakże my, którzy grzechowi umarliśmy, jeszcze w nim żyć mamy? (3) Czy nie wiecie, że my wszyscy, ochrzczeni w Chrystusa Jezusa, w śmierć jego zostaliśmy ochrzczeni? (4) Pogrzebani tedy jesteśmy wraz z nim przez chrzest w śmierć, abyśmy jak Chrystus wskrzeszony został z martwych przez chwałę Ojca, tak i my nowe życie prowadzili.

Grzeszymy, ale nie grzeszmy. A jak nam się to zdarzy - mamy orędownika w Niebie. Wyznawajmy więc między sobą nasze złe myśli i czyny i cieszmy się z oswobodzenia, które mamy w Chrystusie.



* Oczywiście przecież wszyscy wiemy, że ci "najgorsi" to ludzie pokroju Hitlera czy Stalina - zdemoralizowani i zdegenerowani psychopaci, którzy mordują, gwałcą i grabią. W żadnym, ale to w żadnym wypadku problem grzechu nie dotyczy nas - przecież Jezus przyszedł do najgorszych grzeszników, a nie do zwykłych zjadaczy chleba, prawda**?

** Tak, to sarkazm :).

czwartek, 12 września 2013

Bóg matematyk

Poeci twierdzą, że Bóg jest poetą.
Malarze - że malarzem.
Rybacy, za pewne, utrzymują, że jest rybakiem (no... albo co najmniej Jezus...)

Ja twierdzę, że Bóg jest (również) matematykiem. Uważam, że istnieje olbrzymie podobieństwo między teologią - nauką o Bogu - a matematyką; w szczególności zaś logiką, o której chcę w tym pierwszym poście napisać. W przyszłości napomknę coś o teologicznym twierdzeniu Gödla oraz opowiem Ewangelię za pomocą zbiorów liczbowych.

Po kolei.
Logika jest nauką zajmującą się regułami ścisłego wnioskowania i wyprowadzania twierdzeń. Leży ona u podstaw całej matematyki (jest to jeden z pierwszych wykładanych na studiach matematycznych przedmiotów), gdyż za jej pomocą pisze się zdania w innych dziedzinach. Nie można sformułować ani udowodnić żadnego twierdzenia bez logiki, gdyż to właśnie logika mówi, co z czego wynika (a więc co stanowi dowód czego).

Najbardziej podstawowy schemat, według którego można zbudować jakiekolwiek twierdzenie, jest następujący:
- definicje
- aksjomaty
- założenia
- teza
- dowód

Przykładowo, gdybyśmy chcieli udowodnić, że 2 + 2 = 4, musielibyśmy:
- zdefiniować symbole "2", "+", "=" i "4" (lub ogólniej: zbiory liczbowe, operator dodawania czy w ogóle algebrę);
Zdefiniujemy sobie również funkcję, którą nazwiemy next. Uporządkujemy nią zbiór liczb, na którym operujemy, tzn. funkcja ta będzie działać tak, że dla liczby n funkcja next zwróci liczbę następną po niej (lub, w uproszczeniu, next(n) = liczba następna po n ( = n + 1)).

- przyjąć pewne aksjomaty...
Aksjomat jest dzisiejszym słowem-kluczem; rzeczą, która najbardziej łączy matematykę z teologią. Matematyka jest najbardziej ścisłą nauką z samej swojej definicji, ale wbrew opinii wielu ludzi (i mojej do całkiem niedawna) nie jest hiper-obiektywna i zawsze prawdziwa... w intuicyjnym tego wyrażenia znaczeniu. Oczywiście, jeśli przestrzegamy zasad logicznego wnioskowania, to zawsze z prawdy otrzymamy prawdę, ale równie dobrze można poczynić złe założenia już u samego początku i tak naprawdę dowieść czegokolwiek - zarówno prawdziwego, jak i fałszywego. Znany jest na przykład dość prosty dowód twierdzenia "jeśli 0 = 1, to jestem papieżem", ale być może przytoczę go przy okazji tekstu o implikacji logicznej, o której dość dużo już tutaj napisałem.

Wróćmy jednak do aksjomatów. Aksjomat to inaczej pewnik, twierdzenie, które, nie udowodniwszy, przyjmujemy za prawdziwe. Różni się on od założenia tym, że jest bardziej ogólny, podstawowy, wspólny dla dużej grupy twierdzeń i w pewnym sensie nieredukowalny. Z zestawu aksjomatów wynikają wszystkie inne twierdzenia danej dziedziny matematyki.

W naszym przykładzie przyjmiemy następujące aksjomaty:
...dla dowolnych liczb naturalnych n i m mamy:
1. n + 0 = n = 0 + n
2. next(n) + m = n + next(m)
Jest to dość intuicyjne, jeśli się przyjrzy tym aksjomatom. Pierwszy w ogóle nie wymaga wyjaśnienia, zaś drugi to w dużym uproszczeniu powiedzenie, że nie ma znaczenia, z której strony dodamy jedynkę: n + 1 + m = n + m + 1;

- założyć pewne dodatkowe, lokalne dla danego twierdzenia, warunki; tych jednak w tym przypadku nie musimy wyszczególniać;

- postawić tezę - to już zrobiliśmy: 2 + 2 = 4;

- udowodnić ją;
I tu zaczyna się magia - wychodzimy od lewej strony powyższej równości i postaramy się pokazać, że da się  tylko za pomocą definicji, aksjomatów i założeń dojść do jej prawej strony:
2 + 2 = [z def.] 2 + next(1) = [z aks. 2] next(2) + 1 = [z def.] 3 + 1 = [z def.] 3 + next(0) = [z aks. 2] next(3) + 0 = [z def.] 4 + 0 = [z aks. 1] 4.
Gotowe, 2 + 2 to rzeczywiście 4...!

Dość sporo czasu i miejsca zajęło ustalenie czegoś tak przecież oczywistego, że 2 + 2 = 4. Podobnie jednak jest z teologią, w której to Bóg nie jest przedmiotem dowodu, czego to często żądają wojujący ateiści, ale jest aksjomatem. Teologia (której nie studiowałem :)) zaczyna się od "Bóg istnieje", podaje kilka innych pewników i założeń, a następnie wyprowadza z nich twierdzenia - prawdy o Bogu, które z nich wynikają.

Biblia nie podaje nigdzie dowodu na istnienie Boga, przeciwnie: Biblia zaczyna się zdaniem, że Bóg coś tworzy - a więc zakłada już z góry, że istnieje. Bóg, z którego inspiracji i natchnienia, jak wierzę, powstała Biblia, nie podaje naukowych czy stricte matematycznych dowodów na swoje istnienie w swoim Piśmie; nie sili się mocno, by ludziom wyperswadować swoją egzystencję - On po prostu jest i objawia się zgodnie ze swoją wolą. Nie sądzę zresztą, by Bóg był winny ludzkości dowodu swojej obecności - Paweł w Liście do Rzymian słusznie zauważa, że Bóg w swej dobroci dał się rozpoznać w swoim stworzeniu:

Rz 1: (18) Albowiem gniew Boży z nieba objawia się przeciwko wszelkiej bezbożności i nieprawości ludzi, którzy przez nieprawość tłumią prawdę. (19) Ponieważ to, co o Bogu wiedzieć można, jest dla nich jawne, gdyż Bóg im to objawił. (20) Bo niewidzialna jego istota, to jest wiekuista jego moc i bóstwo, mogą być od stworzenia świata oglądane w dziełach i poznane umysłem, tak iż nic nie mają na swoją obronę, (21) dlatego że poznawszy Boga, nie uwielbili go jako Boga i nie złożyli mu dziękczynienia, lecz znikczemnieli w myślach swoich, a ich nierozumne serce pogrążyło się w ciemności. (22) Mienili się mądrymi, a stali się głupi. (23) I zamienili chwałę nieśmiertelnego Boga na obrazy przedstawiające śmiertelnego człowieka, a nawet ptaki, czworonożne zwierzęta i płazy; (24) dlatego też wydał ich Bóg na łup pożądliwości ich serc ku nieczystości, aby bezcześcili ciała swoje między sobą, (25) ponieważ zamienili Boga prawdziwego na fałszywego i oddawali cześć, i służyli stworzeniu zamiast Stwórcy, który jest błogosławiony na wieki. Amen.

Oznacza to, że Bóg jest obserwowalny lub można co najmniej wysnuć wniosek, że istnieje, oglądając świat dookoła siebie. Innymi słowy, Bóg jest bytem tak oczywistym, że nie udowadnia się Jego egzystencji, ale przyjmuje jako pewnik i coś zupełnie zgodne z intuicją... tak samo zgodne, jak zgodne z intuicją jest to, że dla dowolnej liczby n mamy n + 0 = n; przecież to jasne, że jak do grupy patyków nie dorzucimy żadnego, to nadal mamy tyle, ile mieliśmy wcześniej, prawda?

Czym zatem jest ateizm, którego pośrednim celem również jest próba wyjaśnienia sensu istnienia? Ateizm odrzuca jedynie aksjomat, który przyjmują wierzący - o istnieniu Boga. Prowadzi nieuchronnie do wniosku, że świat powstał sam przez się, bez powodu, z niczego, co dla mnie osobiście jest błędem logicznym wskazującym na fałszywość ich założeń, ale o tym nie chcę teraz pisać. Jednak, czy istnieje obiektywna metoda stwierdzenia, która aksjomatyka jest... lepsza? Dlaczego założenie nie-istnienia Boga ateistów jest rzekomo bardziej racjonalne niż przeciwne założenie wierzących?

Nie da się tego, niestety, obiektywnie stwierdzić; stąd przedmiotem sporów wierzących z ateistami nie powinny być dowody, ale przyjęte subiektywne założenia. Dlaczego jednak niektórzy w naszym wszechświecie widzą podpis Stwórcy, a inni samoistne powstawanie organizmów? Swoją odpowiedź chyba znam, ale, znów, to nie temat na takie przemyślenia. Ciekawe jednak jest to, że i w doborze aksjomatyki istnieje podobieństwo z matematyką: otóż istnieje tzw. aksjomat wyboru, który jest na tyle kontrowersyjny*, że część matematyków go przyjmuje, a część nie. Istnieją zatem dwa duże oddzielne systemy aksjomatyczne, które różnią się tylko i wyłącznie tym jednym szczegółem - ostatecznie okazuje się jednak, że wiele innych twierdzeń jest uzależniona od prawdziwości lub fałszywości tegoż aksjomatu. Na przykład, przyjmując go, słynni polscy matematycy udowodnili coś ciekawego (cytuję powyżej zalinkowaną Wikipedię):

W przypadku ograniczenia się do skończonych rodzin zbiorów aksjomat wyboru jest trywialny (wynika z innych aksjomatów); zastosowany dla nieskończonych rodzin zbiorów również wydaje się intuicyjny, lecz jego konsekwencje bywają zaskakujące, np. Stefan Banach i Alfred Tarski korzystając z aksjomatu wyboru udowodnili twierdzenie o paradoksalnym rozkładzie kuli (mówiące o możliwości rozkładu kuli w trójwymiarowej przestrzeni euklidesowej na sześć części, z których można złożyć, korzystając wyłącznie z obrotów i przesunięć, dwie kule o średnicy równej średnicy kuli wyjściowej).

Czy teraz podobieństwo matematyki i teologii widać wyraźne? :)


PS
Wszystkie cytaty z Biblii na tym blogu pochodzić będą z tłumaczenia Biblii Warszawskiej, chyba że zaznaczono inaczej.


* O tak, kontrowersje w matematyce - to zawsze gwarantuje wybuchy, fajerwerki i bijatyki w klubach nocnych... :)